22.09.2009

Karolina i Wojtek

Po paroletniej niebytności na rynku i nierobieniu zdjęć ślubnych, nadarzyła się taka okazja. Stresująca sytuacja. W końcu to pamiątka na całe życie. Uroczystość jednorazowa, nie ma powtórek.











13.09.2009

Alpy


Marzyłem długo o wyjeździe w Alpy. W 2002 roku pojechałem. Wybrałem się w samotną wędrówkę. Samotną podróż. Jechałem prawie dwa dni. Zatrzymywałem się, kiedy czułem zmęczenie i spałem pięć, czasem osiem godzin. Jechałem bez pośpiechu. Alpy ujrzałem już za Monachium. Właściwie do celu miałem jakieś 50 kilometrów, ale górskimi serpentynami wiec wolałem wypocząć. Zatrzymałem się na byłym niemiecko-austriackim przejściu granicznym
Nazajutrz na miejsce dotarłem wczesnym rankiem. Bajeczne miejsce. Zostawiam samochód na jakimś placyku pomiędzy drzewami i ruszam w drogę naładowany energią z tych przepysznych widoków.

Początkowo szedłem
dość stromo gęstym lasem pomagając sobie często rękoma. Szybko nabierając wysokość.
Niestety, sielanka nie trwała długo. Słoneczko przygrzało, a droga zrobiła się uciążliwie lekko pod górę. Pot lał się strugami i dokuczało mi pragnienie. Oczywiście przez stan olbrzymiego
podniecenia zapomniałem o wodzie i po drodze aż do grani nie będzie już żadnej wody. Naturalnie brak aklimatyzacji również się odezwał. Nie chciałem cofać się po wodę. Wydawało mi się, że tak wysoko już wszedłem, jakieś 300 może 400 metrów. Ruszyłem dalej i żeby nie myśleć o zmęczeniu, zacząłem liczyć kroki. Pięćdziesiąt kroków, Sto. Odpoczynek. Osłabienie i zwątpienie. Dobijały mnie myśli o zawróceniu. Przy każdym postoju zapadałem w krótkie drzemki. Wielka przestrzeń, cisza i pustkowie. Nie ma ludzi. W Tatrach są tłumy, a tu takie odludzie . W drogę. Dziesięć kroków i głęboki oddech, znów dziesięć kroków i tak do setki. Odpoczynek. Sprawdzam wysokość na moim mało dokładnym altimetrze, ok 2700 metrów. Czyli Tatry są pode mną. Siadam i znów zapadam w drzemkę. Dzięki ciężkiemu plecakowi utrzymuję pozycję siedzącą, jak w fotelu.

Chyba zaczęły się omamy słuchowe. Słyszę dziesiątki małych dzwoneczków. Tak pięknie
dzwonią, że jest mi naprawdę dobrze, a może są to jakieś objawy chorobowe , że zaczynam odjeżdżać. Otwieram oczy. Miejsce bez zmian, a dzwoneczki dalej dzwonią. Odwracam się, a

za mną stoi stado czarnych, włochatych owiec i wpatrują się we mnie. Co za dziwny gość :)

Gdzieś pod głazami słyszę stróżkę wody. Zacząłem odrzucać kamienie w poszukiwaniu wody. Bez powodzenia. To nie źródełko. Ale wyżej może być śnieg i rzeczywiście kawałek dalej ukazał mi się ogromny płat śniegu. Wooodaaa !!! Osiem godzin bez picia. Wystarczy, nawet przez ten czas nie oddawałem moczu. Wyciągam manele, maszynka, garnuszek. Buuuch, lodzio do garnuszka, maszynka chodzi, lodzio pięknie się topi. Obiad coraz bliżej. Kaszka owocowa z muesli, jedna potem druga. Rewelacja. Następnie żurek. Uuuh, zaczyna się niezły miks. Do tego jeszcze herbata. Prawie ulewam. Jeszcze odpoczynek po obiedzie. I tak uzupełniony ruszam dalej. Powoli dochodzę do skalnego żebra, aby wspiąć się na szeroką, jak się później okazuje, zawaloną śniegiem przełęcz. A z przełęczy już spacerkiem na szczyt Mittagskogel 3159 m. Przenoszę się w warunki zimowe. Dookoła same lodowce. Wszystko pokryte śniegiem i lodem. Tak mnie nosi, że czym prędzej schodzę przez mokre, strome śniegi, następnie środkiem potoku na lodowiec. Jestem pierwszy raz na lodowcu. Twardy, zmarznięty na beton, Mittelbergferner. Na tym pustkowiu znów wraca uczucie osamotnienia. Tutaj nie ma nikogo. Lód, skały, czasem zsunie się żlebem jakiś szlam i cisza , żywej duszy. Jeszcze przez godzinę krążę po lodowcu. Jest już dosyć późno, więc muszę zacząć szukać miejsca do spania. Na morenie około stu metrów wyżej znajduję trawiasty kawałek łagodnego zbocza, więc się rozkładam. Pogoda ładna, chyba nie będzie padać.
Ciepła kolacja i spać. Po takim dniu przyda się wypoczynek.
Budzę się. Zaczyna już świtać. Alpejskie kolosy stały z wierzchołkami w chmurach. Nie mam ochoty na wczesne wstawanie. Chcę się jeszcze

wylegiwać się w wygrzanym śpiworze. Noc była stosunkowo ciepła jak na tę wysokość (2800m), ok. 6 stopni.
Leżę i podziwiam piękną drogę lodową na Linker Fernerkogel (3277 m). Lodowiec aż do samego szczytu.
Spróbuję. Sprawne zejście na lodowiec. Wszystko zamrożone.
Mam jednak wątpliwości przez pojawiające się szczeliny, przez królującą biel zarówno lodowca jak i schodzących chmur. Jest wspaniale. Być może droga nie przedstawia trudności, ale nie mam doświadczenia w poruszaniu się po lodowcu . Jestem tutaj sam. Nie ryzykuję. Wracam do domu, żona i córka czekają na mnie. Jeszcze tylko chwilka odpoczynku i kończę tę "wyprawę". Tysiąc dwieście metrów zejścia.

Chmury zaczynają schodzić coraz niżej. Ja również.
Lubię samotne wypady, ale z rodziną :)